wtorek, 31 marca 2015

Jeździki, rowerki i inne ustrojstwa....

Postanowiłem się z Wami podzielić swoimi spostrzeżeniami na temat jeździków i rowerków biegowych. Nadszedł ten dzień, kiedy nasz mały Skrzat zapragnął poruszać się pojazdem kołowym. Oczywiście nie wzięło się to z nie wiadomo skąd. Zaczęło się oczywiście od obserwacji innych dzieci dosiadających różnorakich wynalazków.


Ucieszeni rodzice oczywiście wpadli od razu na pomysł zakupu podobnego środka transportu. Udział dziecka przy wyborze pierwszego jeździka ograniczył się w zasadzie tylko do tego, czy dosięgnie nogami do gleby. Nie wiem czy to dobrze czy nie ale przecież nie pozwolimy dziecku na samodzielny wybór bo nie daj boże wybierze różowy albo jakiś inny dziewczyński. Tu muszę przyzna, że jestem wdzięczny swojej żonie gdyż to ona wypatrzyła pierwszy pojazd dla naszego syna. Jak go zobaczyła to powiedziała, że bez niego nie wyjdzie ze sklepu. Bałem się, że jeszcze zacznie tupać nogą lub położy się na podłodze i zacznie wrzeszczeć, że ona to chce.
Wybór padł na Dusty'ego z bajki Samoloty. Mikołaj się w nim zakochał gdyż wyposażony jest w liczne przyciski i dźwignie i po wciśnięciu rozlega się ryk silnika myśliwca luftwaffe oraz cała masa dźwięków jakie wydają samoloty. Syn momentalnie wsiadł na maszynę i wzrokiem dał mi do zrozumienia, że właśnie zostałem jego skrzydłowym. Wszystko pięknie, samolot stabilny, śmigło się kręci, diody się świecą... ale promień skrętu niestety ma jak tankowiec. Mimo tej wady, dziecku bardzo się podoba i daje kupę radości. Najlepiej oczywiście jak stary z tyłu robi za napęd i latamy bokiem rysując panele podłogowe w pokoju. Brakuje tylko karabinu i dźwięków nurkującego sztukasa...


Następny w kolejce był motor z napędem elektrycznym który Mikul dostał od dziadków. Niby od 3 roku a Młody siada, włącza sygnały albo irytujące pioseneczki i zaciesza. Czasem nawet zrobi rundę po kwadracie albo da się tacie przejechać. Jesteśmy wtedy niczym "Anioły Piekieł" wędrujący przez prowincje US and A. Tak, wytrzymuje udźwig 90kg i jeszcze jedzie. Co prawda traci wigor i nie czuć tej dzikiej mocy ale ważne jest to, że daje rade ruszyć. Ma tylko wadę w postaci wcześniej wspomnianych funkcji które robią całą masę hałasu. Postanowiliśmy, że musimy uzbroić się w pojazd całkowicie analogowy i cichy. Czasami się zastanawiam czemu tak dużo dziecięcych zabawek i pojazdów jest tak głośne. 


Przyszła pora na coś bardziej dorosłego. Trzeba się rozejrzeć za rowerkiem. Na szczęście w czasie tego rozglądania Mikołaj mógł szlifować umiejętności na pożyczonym motorku biegowym. Prosta konstrukcja z dwoma kołami przy tylnej osi zapewniającymi stabilność. Niestety Mikołaj się jeszcze czasami przewróci jak wjedzie na jakieś nierówności na podwórku. Dlatego zdecydowaliśmy się na coś co można użytkować na trzech a potem na dwóch kołach.


Po kilku przymiarkach do rowerków innych dzieci doszliśmy do wniosku, że naszemu Kudrupelkowi brakuje kilku centymetrów żeby dosięgnąć ziemi siedząc na siodełku. Chłopak ma 80cm wzrostu w wieku 20 miesięcy więc nie za dużo. Po długich poszukiwaniach wybór padł na rowerek rodzimej produkcji "Laily". Firma z Częstochowy klepie to w kilku wymiarach dzięki czemu można wybrać model odpowiedni dla swojego dziecka. Siodełko może być 25cm nad ziemią a potem idzie je podnieść. Niestety regulacja nie jest płynna tylko skokowa przy pomocy otworów technologicznych. Ew. Jakiś malutki upgrade się zrobi używając pomocy wiertarki. W komplecie są dwie osie i  jak Mikołaj nabierze wprawy to można z trojki zrobić rasowy jednoślad zaledwie w kilka minut. Razi mnie tylko to, że w rowerku za trzy stówy są miejscami tak tanie i lipne rozwiązania, że aż parzy w oczy. Mianowicie mam na myśli tylną oś. Otóż żeby odsunąć od siebie koła użyto przeźroczystego kawałka jakiegoś przewodu który jeszcze został krzywo ucięty. Kawałek rurki pcv pierdyknięty w jakiś żywy kolor nie podniesie rażąco kosztów produkcji a będzie zdecydowanie lepiej wyglądał. No ale mamy fantazję i będziemy tuningować maszynę. Trzeba też jakoś będzie zabezpieczyć przed wilgocią bo to ekologiczne ustrojstwo jest ze sklejki. Jeśli byście się decydowali na rowerek z trzema kołami to warto zwrócić uwagę na odległość tylnych kół.  Nie mogą być za blisko bo dziecko bedzie haczyć nogami.


Wcześniej wspomniana lipa przy tylnej osi..


Regulacja siodełka.


Podsumowując.

Pozdrawiam
Tatulek

I  I
I  I
I  I
I  I
I  I
I  I
I  I
I  I
I  I
\    /
\/

Dziki wieprz na swej maszynie w bonusie.... nie będzie lepszej jakości...




środa, 25 marca 2015

Wiosna przyszła... Trzeba się ubrać

No więc, jak w temacie.

Jest już wiosna, po niej przychodzi umiłowane lato. Jednym zdaniem, nadciąga czas kiedy rodzice nie muszą zaczynać szykować swoich pociech na pół godziny albo i wcześniej, przed wyjściem z domu. Jak ja się z tego powodu cieszę i podejrzewam, że nie jestem jedynym facetem który tak myśli. Nie dość, że trzeba czekać na ukochaną żonę, partnerkę, kochankę (niepotrzebne skreślić), to jeszcze trzeba umęczyć się z ubieraniem dziecka które zawsze przypadkowo nie ma na to ochoty i protestuje. Jak jest ciepło to dziecku zakładamy buty i gotowe. Zostaje wtedy poczekać na Mamę bo tu niezależnie od pory roku trochę się schodzi ;)

Ale co można napisać o ciuchach... ano można się podzielić bardzo dobrą radą otrzymaną kiedyś od rodziców z dłuższym stażem, że warto poszukać promocji i wyprzedaży na sezon następny, np. w sezonie zimowym poszukać czegoś na lato i odwrotnie. Pamiętać tylko trzeba o tym, żeby brać większy rozmiar. Warto się wybrać się do jakiegoś outleta. Są też aplikacje z kuponami zniżkowymi i czasem się trafi coś fajnego. Jeszcze są ciuchlandy ale do tego mieć trzeba anielską cierpliwość, żeby przegrzebać taką bobrownię a ja ,że jestem leniwy to wole jak jest ładnie poukładane ew. sklepy online. Można tak znaleźć coś fajnego też na bieżący sezon. Swoją drogą to ciekawe dlaczego za obuwie dziecięce i ubranka jakiejś znanej firmy jest nie wiele tańsze niż wersja dla dorosłych skoro jest kilka razy mniej materiału.

Nie będziemy się rozpisywać co jest modne a co nie, co jest ładne a co nie. To kwestia indywidualna.
I każdy ubiera swoje dziecko jak mu się podoba. Przestrzec was pragnę tylko przed kupnem używek. Na portalach zawsze są w super stanie, nie śmigane albo użyte raz lub dwa. Potem sie okazuje, że gdzieś puścił szew albo gdzieś są przytarte lub coś w podobnie. No i rzadko kiedy dostaje się paragon, żeby można było zareklamować w razie jakiejś awarii. Jak się poszuka to naprawdę można kupić coś dobrego i nowego zamiast zdawało by się dobrego a używanego. Jakież było moje wk!@#$/&* jak znaleźliśmy nowy i fajniejszy kombinezon w lepszej cenie już po zakupie używanego ciucha. No i przymierzyć nie można przed zakupem jak to ma przyjechać z drugiego końca Polski. Tak więc uczcie się na cudzych błędach...

Przykład ostatnich łowów: Etnies Toddler Fader Ls funkiel nówki nie śmigane które nabyliśmy drogą kupna za 70zł.


Takowe w sklepie internetowym co prawda w innych kolorach: http://www.streetcore.pl/buty/buty-skate/p/buty-dzieciece-etnies-toddler-fader-purple-white/ lub http://supersklep.pl/i199477-buty-dzieciece-etnies-toddler-fader-ls-black-blue

wtorek, 24 marca 2015

el cztery...

No i stało się. 

Tata w poniedziałek rano biegiem do przychodni, bo przecież nie można się normalnie do dzwonić i umówić.  No bo jak? Pani na recepcji jedna, a kolejka jak po kroksy w lidlu. Żeby nie stać zbyt długo to trzeba być przed otwarciem. Katar i kaszel został zdiagnozowany jako zapalenie oskrzeli. Echhhh.... znowu będą ukochane inhalacje Mikołaja. Chociaż i tak jest lepiej niż kiedyś. Teraz chłopak jest przekupny i za oglądanie bajek jakoś daje rade wysiedzieć przez parę minut.
Żeby nie było ciekawiej to wg. Pani doktor lekarstwa do inhalacji których do tej pory używaliśmy straciły refundacje NFZ. Niestety nie udało mi się tego potwierdzić na stronie NFZ ani googlach, tam nadal jest informacja o  refundacji. Za to Pani w aptece potwierdziła doniesienia. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że pora zmienić władzę. Ale żeby usunąć złodziei z wiejskiej to trzeba zrobić będzie majdan w warszawie bo oni sami od koryta nie odejdą. Zabiorą obywatelom a potem sobie k!#@$ jeszcze premie przyznają. Ale nie o tym miało być. Bo w tej kwestii niczego nowego i odkrywczego nie napiszę i szkoda nerwów.
 
No ale doszukajmy się w tej sytuacji czegoś dobrego. Takie L4 można potraktować jako możliwość do spędzenia czasu razem z dzieckiem. Ja mam się zamiar dobrze bawić ale zobaczymy jak to będzie bo tydzień się dopiero zaczął. Mój mały El Diablo ma ostatnio fazę na robienie wszystkiego na przekór rodzicom a w szczególności tacie. Łobuz pluje piciem, rzuca zabawkami, wchodzi wszędzie tam gdzie mu nie wolno i nie chce myć zębów. Na razie jednak dzień możemy uznać za udany. Lekarstwa przyjęte, śniadanie zjedzone, kły umyte więc jest dobrze. 
Zostańmy na chwilę przy śniadaniu. Jak powszechnie wiadomo Mamy mają hopla na punkcie zdrowego odżywiania dlatego na nas Tatusiach spoczywa obowiązek poszerzenia diety o rzeczy mniej zdrowe i słodycze. Nie żebym nie lubił zdrowych rzeczy, czekoladę bardzo lubię a to przecież sałatka. Dlaczego? Ano dla tego, że jest z kakaowca. Kakaowiec jest drzewem. Drzewo to roślina, dlatego zaliczamy czekoladę do sałatek. Ania na szczęście nie jest jeszcze jakimś strasznym radykałem w tej sprawie ale Ja i tak poczęstuje zawsze Syneczka czymś pysznym. Szczególnie, że pączki w okolicy pyszne ;)
Dziś nawet bawił się drewnianą kolejką która okazała się być strzałem w dziesiątkę. Rozbieranie torów było tylko przez jakąś godzinkę, a teraz cała konstrukcja stoi i nawet go nie korci żeby roznieść to w pył. A myślałem, że będzie Gozillą. Chyba się myliłem co do tego choć trzeba wziąć pod uwagę, że jeśli kolejka była by elektryczna mogłoby być zupełnie inaczej A tak, po kilku rzutach zobaczył, że to jest dziecio odporne i dał sobie siana.. Pomysłów zawsze jest cała masa, gorzej z realizacją ale trzeba być dobrej myśli. Fajne jest to, że dzieci bardzo dużo czasu potrafią spędzić na  pierdołach. Dobre pół godziny miał radochę ze zwykłej gumki recepturki.
Jak ta dalej będzie wyglądał nasz tydzień to bardzo dobrze, mam nadzieje, że pomysłów nam nie zabraknie a drzemki będą długie....

Pozdrawiam
Maciek.

niedziela, 22 marca 2015

Powitanie wiosny.

Piękny sobotni poranek. Dzień wolny od pracy.  Nagle słychć "Mama, mama!" - jak ja się cieszę, że to mama jest wzywana na posterunek. Ale żeby nie było za kolorowo w dzień wolny to tacie zostaje wymierzony soczysty kopniak w zęby. Nie żeby zaraz jakaś patologia. Można to odebrać jako "Tato, rusz cztery litery i chodź się pobawić"
Po za tym jako tata musiałem zdążyć się przyzwyczaić. Gdy Mikołaj trafi do nas w nocy to razem z Anią mają jakieś 99% wyra dla siebie. Ja śpię we wnęce między materacem a ścianą przy okazji zbierając więcej kopów od zawodników MMA.
Trzeba zbierać tyłek z wyra i szykować się na wycieczkę. Dzisiaj powitanie wiosny w folwarku na bródnie. Będą zwierzaki więc idziemy. Pogoda dopisuje. Folwark malutki, raptem kilka zagród. Ale na miejscu dodatkowe atrakcje w postaci nie dużego placu zabaw i straganów z atrakcjami.
W pierwszej zagrodzie ozdobne kurki. Fajne całkiem, nie boją się. Niektóre wyglądały jakby wsadziły dziób do kontaktu a inne jak na rosołek. Następnie odwiedziliśmy indyki i gęsi. Te ostatnie wydały się najbardziej kumate z całego drobiu, lub najbardziej wygłodniałe.



Królik na wybiegu jeden ale za to duży. Do momentu rzucenia marchewki skubany spał mimo całego hałasu. Upadek plastra marchwii postawił go w stan gotowości i wybudził z letargu. Reszta uszatych siedziała w zamkniętych klatkach.


Następne w kolejce kozy i owca. Kozy wydawały się zwierzętami które są wprost zakochanie w zwiedzających ludziach. Ale nie robiły tego bez interesownie oczywiście trzeba było je przekupić jedzeniem.


Była jeszcze krowa ale leniwe z niej bydle i nie ruszyła się z miejsca. Oraz kuc ale trzeba było uważać bo podobno gryzący. Choć mu się nie udało nas capnąć.

Dzień spędzony aktywnie i na świeżym powietrzu został nagrodzony katarem i kaszlem :/

Tata M.


czwartek, 19 marca 2015

Zabawek ciąg dalszy...

No i wykrakali. Ze startu tyle tekstu spłodziłem i teraz pauzuję z powodu braku czasu. Pomysłów jest kilka, ale ciężko się zdecydować? Trzeba będzie usiąść i spisać. Tym czasem rozwinę dalej temat bliski memu sercu.

Czasem tak jest, że kochani rodzice kupią dziecku zabawkę która według nich spodoba się jak żadna inna. Prawda jest jednak taka, że dziecko ma gdzieś nowy wynalazek starych i woli bawić się tym czym wcześniej. I tak nowa zabawka leży w kącie przez kilka pierwszych dni i zbiera kurz. Tak było np. z garażem który zakupiliśmy w nadziei, że będze hitem. Owy garaż czekał na swoją chwilę z miesiąc.


Takich zabawek było kilka. Wcześniej wspomniane klocki też chwilę czekały zanim Mikołaj okaże im jakieś zainteresowanie a teraz minimum raz dziennie trzeba coś z klocków zbudować. Nasz Brzdąc chyba po prostu potrzebuje chwili, żeby się z tymi rzeczami oswoić. Powiem wam jedno, nie ważne co kupicie i tak najlepszymi zabawkami są przedmioty użytku codziennego. A już w ogóle absolutnie topowe zabawki to są te w skrzynce z narzędziami. Czasami mam wrażenie, że on tylko czeka aż będzie w domu trzeba coś poskręcać. Wystarczy wyciągnąć wcześniej wspomnianą skrzynkę a Mikołaj używając mocy teleportacji pojawia się obok mnie.


Tak więc panowie jak nie macie pomysłu na zabawę to wyciągać narzędzia i "OGIEEEEŃ". Już samo odkręcanie i przykręcanie sprawia mojemu Małolatowi mase frajdy ale dziecko musi brać czynny udział. Oczywiście trzeba ze skrzynki usunąć potencjalnie niebezbieczne przedmioty jak noże, ostrza itp. Przecież mały majster nie będzie się bawił jakimiś plastikowymi imitacjami, to musi być to czym bawi się tata. Ostatnio mieliśmy przyjemność skręcania rowerka biegowego i jakież było zaangażowanie Mikiego w prace: podawanie nakrętek, osi, kółek, potrzebnych części i kluczy. Lepsze niż zabawa klockami. Takie prace z dzieckiem mają tylko jedną malusieńką wadę, mianowicie rozciągają się w czasie wielokrotnie.




Przednia zabawa jednym słowem... A co potem? Nie wiem, rower skręcony i teraz stoi w kącie smutny bo Mikołaj nie chce na nim wcale jeździć. Trzeba będzie kupić jakieś meble z ikei bo tam sporo roboty...

Pozdrawiam.
Tata M.


piątek, 13 marca 2015

Futrzaki....

Wcześniej wspomniałem o zwierzętach.
Osobiście uważam, że bardzo pomagają w rozwoju dziecka, uczą je empatii i poczucia obowiązku. Ale to ostatnie to jak już są pewnie troszkę starsze. W końcu piesku czy kotku trzeba dać jeść, wyprowadzić na spacer. Osobiście wychowałem się w domu w którym prawie zawsze było jakieś zwierzę lub kilka. Nie wyobrażam sobie, żeby dziecko mogło się bać np. psa lub kota. Po sierściuchu widać czy nie ma złych zamiarów, tylko chce się przywitać i pobawić.
Dlatego od małego staramy się zapewnić Synkowi jakiś kontakt z czworonogami, czy to jadąc do rodziny, czy do zoo lub mini zoo. Zaletą tego ostatniego jest to, że dziecko nie jest ograniczone do samego patrzenia na odległość. Można pogłaskać, nakarmić zwierzaka i złapać z nim jakąś interakcję. Psy, koty, króliki, koniki, kózki, świnki i cała masa innych.


W życiu Mikołaja zwierzęta odegrały już ważną rolę gdyż nauczył się chodzić dzięki psu sąsiadów. Chłopaczyna był taki był zafascynowany, że po prostu wstał i podreptał za psem niczym pocisk naprowadzany ciepłem. Teraz w drodze do żłobka musimy się zatrzymać przy wszystkich psach jakie mijamy. Oczywiście najbardziej upodobał sobie jednak tego największego, który na nas najbardziej szczekał.


Trochę postaliśmy, przyzwyczailiśmy się do siebie, daliśmy się obwąchać i teraz na legalu  jest głaskanie a Mikul pakuje łapy przez kraty. A pies zwany Haker przynosi nam nawet swoje zabawki. Mam tylko nadzieje, że jak nas kiedyś nakryje właściciel to nam nie zrobi bury, że mu psa nagabujemy. Następna na celowniku jest cała sfora na jednej zapuszczonej posesji nie opodal :)

Do pełni szczęścia brakuje nam tylko własnego czworonoga, ale jesteśmy w trakcie urabiania Ani.

Pozdro...

czwartek, 12 marca 2015

Kilka luźnych myśli na temat zabawek w życiu dziecka...

Wcześniej rozpisywałem się na temat żłobka ale przyszła pora na poważny temat z punktu widzenia rodzinnego lekkoducha, dalej zwanego tatą. Nie wiem czy inni też tak mieli czy nie, u mnie po informacji, że będziemy mieli syna pojawiła się w głowie cała masa zabawek jakimi będziemy się bawić. Kolejka, samochody zdalnie sterowane itp.
No ale roczne czy dwu letnie dziecko nie będzie bawiło się makietą z kolejką chyba, że będzie Godzillą.
Tak więc kolejka na razie odpada. Samochód zdalnie sterowany dostaliśmy na gwiazdkę i antena wytrzymała może z dzień. Na razie skupimy się na zabawkach bardziej adekwatnych do naszego wieku. Ku przestrodze napiszę, żeby unikach chamskich podróbek dostępnych na portalach aukcyjnych. Lepsze już i chyba bardziej odporne na naturalne zużycie są tanie zabawki made in china ze sklepów po 5zł. Raz się połasiliśmy na podróbę jednej z zabawek znanej firmy i wizualnie różniła się tylko kolorami i ceną. Niestety zabawka nie wytrzymała próby czasu a i zanim się zepsuła nie mogła sama utrzymać równowagi.
Klocki drewniane - Mistrzowska zabawka która jeszcze pamięta moje dzieciństwo. Nowe są nawet lepsze bo lakierowane na różne kolory. Jedyne obawy są tylko wtedy jak klocki zaczynają latać z prędkością dźwięku w okolicy domowego centrum dowodzenia taty. Czasem doopka jest poobijana i sina jak Mikul upadnie nią na klocka ale za to jaka przyjemność i duma ze zbudowania wysokiej wierzy. Chociaż zauważyłem, ze największe "satisfaction" jest jak Mikołaj rozwala budowle postawioną przez tatusia. Z im większej ilości klocków tym lepiej. Wtedy jest jak wspomniany wcześniej japoński bohater filmów a całą akcję kwituje pięknym "Bammmmmm".
Kredki - Też nic nowego a sprawia dziecku wiele radości. Najlepsze kredki dla dzieci to te do ciała bo są bardzo miękkie i da się niemi malować dosłownie po wszystkim. Czy ściana czy szyba kryją tak samo dobrze. By the way, to dzieci strasznie szybko podłapują, że kredka plus ściana to jest super sprawa i jest dużo większa powierzchnia do malowania niż w bloku rysunkowym. Ostatnio kredki użyliśmy do zmierzenia wzrostu przy ścianie i pierwszą rzeczą jaką zrobił mikołaj po odrysowaniu kreski było pobiegnięcie po drugą kredkę i przypuszczenie ataku na ścianę. Tata oczywiście siedzi uradowany i dumny jaki to nasz syn jest mądry. Mina Ani sprowadziła nas szybko na ziemię i kredki trzeba było schować na kilka dni. Ja dodatkowo za swoją głupotę zostałem skazany na roboty porządkowe mające na celu przywrócenie stanu ściany sprzed pomiaru wzrostu.
Pluszaki - Tak, chłopaki też używają pluszaków. Kiedyś w jego sercu był królik z jakiejś bajki ale niestety jego obecny status to MIA. Zaginął prawdopodobnie w drodze z przychodni i słuch po nim zaginął. Baliśmy się co to będzie bo bez królika nie ruszał się z domu. Na szczęście znalazło się zastępstwo. Nasz syn szczególnym uczuciem obdarzył pluszowego spaniela którego wypożyczamy ze żłobka. w Pies już zniósł nie wiadomo ile, nos ma obdarty ale jest nie zastąpiony. Temat zwierząt poruszymy innym razem.
Lalki pominiemy bo chłopaki się nie bawią lalkami. Chyba, że w doktora w celu poznawczym anatomii płci przeciwnej.
Samochody to sprawa oczywista w życiu mężczyzny. Jednak resoraki na razie nie budzą emocji w naszym synku to duży samochód z narzędziami i odkręcanymi kołami to co innego. W przypadku tej zabawki jest tylko jeden Fuck up. Mianowicie - odkręcają się tylko dwa przednie koła. Weź bądź mądry i wytłumacz dziecku, ze pozostałych kółek się nie da odkręcić jak ono bardzo chce i nie przyjmuje tego do wiadomości. Cieszy mnie jednak to, że mały ma chęć majsterkowania. Dzięki temu jest szansa, że żarówki wymieni sobie sam w samochodzie i będzie wiedział jaki olej ma zalać.

Pozdrawiam.
Maciek

Żłobek cd.

No dobra skończyliśmy na tym jaki to żłobek jest super.
Jak dziecko się szybciej rozwija itp. itd.

Ale nasunęła mi się myśl - jak wybrać odpowiedni żłobek? No i czy Tata tak na prawdę ma na to jakiś wpływ? W zależności od modelu rodziny / związku mamy na to wpływ większy lub mniejszy. Albo nie mamy go wcale. Możemy przytaknąć lub zachwalać żłobek jeśli się nam podoba albo podsunąć żonie całą masę wad owej placówki mając nadzieję, że zrezygnuje. 
Z punktu widzenia rodzica ważne, żeby żłobek był blisko domu i znajdował się możliwie blisko drogi powrotu do domu. Nie trzeba wtedy daleko drałować, żeby odebrać pociechę. 
Jeżeli chodzi o jedzenie to tu pozostawię pole do popisu ekspertom żywieniowym, ale wydaje mi się, że warto żeby była kuchnia i posiłki były przygotowywane na miejscu. Sam osobiście przechodząc obok kuchni w przedszkolu i zapoznaniu się z jadłospisem Mikołaja mam ochotę zostać na śniadanie i resztę dań. Nie to żebym marudził na kuchnię Ani, bo nie marudzę ino wcinam wszystko co podsunie. Chyba że przegnie z czosnkiem na który jestem wrażliwy niczym wampir.
Monitoring to kwestia sporna. Niby fajnie jak jest, ale już wyobrażam sobie swoją kochaną Żonę jak zamiast pracować siedzi bite osiem godzin patrząc się na to co robi nasza latorośl w żłobku. Sam pewnie nie był bym gorszy i pewnie też bym miał odpalony podgląd w telefonie. Tak więc ja się chyba cieszę, że go nie ma. Ciocie ze żłobku budzą zaufanie i relacjonują jak minął dziecku dzień więc jest ok.
Ważne żeby był plac zabaw i żeby dzieciaki wychodziły na dwór jak tylko jest ładna pogoda a nie siedziały w czterech ścianach. Maluchy się wybiegają, dotlenią i lepiej śpią. Do tego napędzają koniukturę naszego pięknego kraju. Po powrocie ze żłobka trzeba kupić proszek, odpalić pralkę.
Potem jak pralka się zepsuje to trzeba kupić nową itd. Same plusy.

C.d.n.

Jak przyjdzie mi do głowy jeszcze jakaś złota myśl na temat żłobka to się podzielę.

środa, 11 marca 2015

Żłobek

Podzielę się swoimi spostrzeżeniami na temat uczęszczania mojej pociechy do tytułowej instytucji.

Mikołaja wysłaliśmy do żłobka zaraz po pierwszych urodzinach.
Pierwszego dnia zaprowadziliśmy Mikołaja razem. Nie obyło się bez problemów. No ale czemu się dziwić, nagle ukochani rodzice zostawiają biedne dziecko w obcym miejscu z obcymi babami. Dziecko płacze, krzyczy a mama chce pod żłobkiem zapuścić korzenie i poczekać aż przestanie płakać. Wtedy już było wiadomo, że to właśnie tata będzie odprowadzał dziecko do żłobka.

Początki były ciężkie i rozciągnięte w czasie. Płacz przy zostawianiu i marudzenie w ciągu dnia przeplatane przerwami spowodowanymi choróbskami. Teraz tylko czasami ma odparzony tyłek i jakiś katar, kaszel, zapalenie spojówek. No ale koniec minusów, reszta to same plusy. Mikołaj nie chce już być karmiony i sam chce jeść. Fakt, że czasem po posiłku jest krajobraz jak po wybuchu bomby, ale jaka wielka jest duma i radość rodziców takiego samodzielnego dziecka. Nie trzeba wąchać już czterech liter bo sam pokazuje, że ma ładunek w majtkach. Wydaje mi się, że jest ogólnie jakiś taki bardziej ogarnięty i wmawiam sobie, że to zasługa żłobka.

C.d.n.

Pozdrawiam,
Maciek

the begining

Nie wiem co mnie pokusiło, żeby zacząć pisać.

No ale dobra postanowienie to postanowienie.

Teraz taka moda, żeby przelewać swoje myśli do internetu i dzielić swoimi przemyśleniami i radami. Stwierdziłem, że może ktoś będzie chciał czytać wypociny taty. Bycie ojcem to fajna sprawa ale robota na dwa etaty. Nie dość, że człowiek musi tyrać w robocie to jeszcze potem trzeba mieć energię w domu. Nowoczesny mężczyzna musi ogarniać pranie, prasowanie itp. itd. choćby nie wiem jakby to były znienawidzone czynności.

Zacznijmy od początku.

Tytułowy małolat urodził się w sierpniu 2013 i ma na imię Mikołaj.
Żona mówi, że to zodiakalny lew i dlatego ma taki charakter jaki ma ale ja jestem tylko facetem i mi to nic nie mówi nawet jak o tym przeczytam. Znaki i gwiazdy zostawiamy kobietom.
Mikołaj ma mamę Anię. nie napiszę ile Ania ma lat bo się obrazi i nie będzie mi chciała gotować :P
A ja Mam na imię Maciek i jestem tatą :)

Reszta wyjdzie w trakcie pisania...

Pozdrawiam.
Maciek